wtorek, 15 października 2013

PIŃĆ

Przez najbliższe dni myślami będę przy jednym takim serduszku oddalonym ode mnie o 200/250 km. Co robić w takie dni? Ktoś ma doświadczenie? Ja mam chęć leżeć, leżeć i czekać, aż te szare dni odejdą, gdy znów będę mogła cieszyć się ze wspólnego spędzania czasu.. Oh, tak. Już niebawem.


Co tak na prawdę sprawia, że odnajdujemy w drugiej osobie to tajemnicze "coś", i czy potrafimy zdefiniować co to? Podobno tym "czymś" jest nasz zapach, podobają nam się ludzie na których nasz nos reaguje pozytywnie gdzieś tam w mrocznych czeluściach podświadomości. Podobno to pożądanie. Gdzieś czytałam, że pierwsze 10 sekund wystarczy, by ocenić czy z daną osoba chcielibyśmy zobaczyć się raz jeszcze, w bardziej intymnych okolicznościach. Podobno to chemia, albo zwyczajna chęć prokreacji, instynkt przetrwania, przedłużania linii, wybieramy wtedy najsilniejszego samca. Dość smutna perspektywa, przecież co jak co, ale "to coś", powinno mieć chociaż odrobinę romantyzmu. ;-)

W każdym człowieku "coś" jest inne, może dlatego tak trudno to zdefiniować?  Zaczęłam myśleć, że "coś' nie musi być zamknięte w formie, w jednej nazwie. Nie musi być też niczym nadzwyczajnym, choć w sumie w miłości nadzwyczajne jest wszystko.
"Tym czymś", może być uśmiech, śmiech, naturalność, sposób bycia drugiego człowieka, to jak na nas wpływa i czy potrafi wywrócić nasze życie do góry nogami, czy potrafi nas zaskoczyć, zmienić dotychczasowe myślenie o czymkolwiek, czy potrafi zrozumieć najciemniejsze zakamarki naszych myśli i czy nie wytyka nam błędów itp., itd. Wymieniać można bez końca.

Gdy pojawi się "ten ktoś z tym czymś" wiemy czym jest tajemnicze "coś", bo widzimy to codziennie. Nie sposób nie widzieć co nas zauroczyło.


PS
Odbijając od tematu.
Dobrze, że istnieje Internet, można przynajmniej potęsknić słuchając fajnej muzyki.



piątek, 4 października 2013

CZTERY

Po pierwsze: Uświadomić sobie błąd.
Po drugie: Zdobyć nieco wiary i pewności siebie, by móc się naprawić.
Po trzecie: Uwierzyć, że nie zawsze musi być najgorzej.


Czasami nie zdajemy sobie sprawy jak wiele mamy i jak dużo robimy, żeby to popsuć. Tak po prostu. Bo myślimy, że jesteśmy idealni, że to ktoś inny robi źle. Wiecie co? Nie. Nie jesteśmy i nikt z Nas nie jest. Najważniejsze jednak dostrzec co robimy nie tak, by przestać ranić siebie i bliskich, by zaczęło być pięknie. Tak-kurwa-pięknie-jak-rzygający-tęczą-z-pączkami-jednorożec-z-brokatowym-rogiem-o-imieniu-Candy! Oczywiście, że nigdy nie będzie idealnie, w żadnej relacji. Czy to matka-córka, siosta-siostra, brat-siostra, kot-pies, chleb-cement, ale to dobrze, bo ideały są nudne. (poza tym, że nie istnieją. ;-)). Ściśnijmy poślady, spójrzmy prawdzie w oczy i zobaczmy, że nie jesteśmy bogami. Zróbmy coś z tym. Dla siebie i innych! Nie kończmy tylko na użalaniu się nad sobą.

Zwycięstwem jest już sam fakt, że dostrzegamy w sobie coś negatywnego, nie jesteśmy zaślepieni swoją cudownością.

Więc co? Raz, dwa, trzy.. START.



PS. Oprócz tego, że jesteśmy nieidealni, jesteśmy WSPANIALI. Ot co. ;-)